W drodze na św. Górę Grabarkę - dzień 5

Data:17.08.2015 r.

  • Foto: Adam Matyszczyk

    Foto: Adam Matyszczyk

Dziś jest niedziela. Dzień nie mógł się więc rozpocząć inaczej niż Boską Liturgią. Razem z duchownymi nocowaliśmy u matuszki Marii w Malinnikach. To, jak ta pogodna, serdeczna i oddana ludziom kobieta nas przyjęła i jak się czuliśmy w jej progach, można określić krótko – jak w domu. Do późna rozmawialiśmy o istocie sakramentów o spowiedzi, pokucie. Była to taka kontynuacja 100 pytań do, tyle że w nieco mniejszym gronie.

Po wspólnym śniadaniu ojcowie duchowi dają nam znak do wyjścia. Pierwsze z zaplanowanych na dziś 27 kilometrów wiedzie strzelistą, asfaltową drogą w otulinie drzew, prowadzącą do Kleszczel. To, co miało się wydarzyć za godzinę, trudno by było wymyślić, zaplanować, zgrać i przeprowadzić. Przed południem, tego pięknego, słonecznego dnia, stwierdzenie „pielgrzymka łączy ludzi” nabrało szczególnego znaczenia. Trasą przez Kleszczele podążali też pątnicy z Hajnówki. I choć rozpoczęliśmy swą modlitewną wędrówkę w różnych dniach, dzisiejszy etap w różnych godzinach, szliśmy innym tempem robiąc przystanki innej długości, my podążając z północy, a oni ze wschodu, to Bóg chciał, byśmy spotkali się na okazałym rondzie, razem przeszli do cerkwi i zjednoczyli się we wspólnym nabożeństwie. To bardzo wymowna symbolika, która dała nam wiele do myślenia.

Niemal punktualnie w południe, pożegnawszy współbraci z Hajnówki oraz miejscowego proboszcza ks. mitrata Mikołaja Kiełbaszewskiego, ruszyliśmy w dalszą drogę. Do Dasz dotarliśmy zgodnie z planem o godz. 13. Historia lubi się powtarzać. Byliśmy tu dokładnie rok temu. Pamiętam, jak wówczas zapobiegliwi mieszkańcy skrzętnie przykrywali przygotowany dla nas posiłek, chroniąc go przed ulewnym deszczem. Dziś czynili podobnie, tym razem jednak chronili go przed upałem. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się ciepłego przyjęcia. Nie myliliśmy się. Wówczas przemoczeni deszczem, dziś spaleni słońcem, zostaliśmy przyjęci chlebem i solą, pysznymi domowymi wyrobami, chłodnym kompotem, miejscem w zacienionym sadzie, ale i pytaniami o drogę, rozmową i wspomnieniami z minionych lat. Przeżyłem też ciekawe déjà vu, widząc babcie siedzące na ławeczce. Mam taką fotografię z zeszłego roku. Uśmiechnąłem się, gdy jedna z tych pań powiedziała: - Diwczata diwujtes, hety chlopec znow nam zdjęcie bude robyty.

Choć z racji geograficznego położenia napotykają na swojej drodze wiele pielgrzymek, to mieszkańcy Dasz nie czują się tym obciążeni. – My się cieszymy, że nas odwiedzacie – mówi mi jedna z pań. Cieszymy się, że w ogóle coś się u nas dzieje. A przygotowania? Wcale nie są takie kłopotliwe. Jesteśmy zgrani, ustalamy kto co ma robić, raz dwa i gotowe – dodaje z uśmiechem.

Pokrzepieni i w dobrych nastrojach ruszamy do oddalonych o 10 km Milejczyc, gdzie czeka na nas obiad. Godzinę odpoczynku spędzam na rozmowie z Pawłem i Pauliną z Jekaterynburga w obwodzie swierdłowskim w Rosji. – Trafiliśmy tu dzięki o. Janowi Nikulinowi, którego matuszka jest z Białegostoku. Zna on o. Piotra Omelczuka z parafii w Jacznie. To właśnie o. Piotr dopełnił większość formalności, związanych z naszym przyjazdem. Pierwotnie plan był taki, że miała przyjechać większa grupa, jednak ostatecznie do Polski dotarliśmy jedynie my dwoje. Chcieliśmy zapoznać się z życiem polskiego prawosławia i przy okazji na Białorusi zobaczyć zabytki związane z historią Rusi Kijowskiej. Bardzo się cieszę tą ilością ciepła, które otrzymałem zarówno atmosferycznego, jak i tego ludzkiego. Na Podlasiu jest tego zawsze w obfitości.

Zaskoczony piękną polszczyzną, jaką posługuje się Paweł zapytałem czy był wcześniej w Polsce.

- Mieszkam w Jekaterynburgu. Tam się urodziłem, jednak przez pewien czas mieszkałem w Polsce. Cieszę się, że mogłem znów tu przyjechać, gdyż mam tu wielu przyjaciół. Pokonaliśmy w sumie ponad 3 tys. km, jednak podróż przebiegła dość komfortowo. Ciekawostką jest to, że czas się dla nas cofał. Rano wsiedliśmy w samolot w Jekaterynburgu, rano byliśmy w Moskwie i znów rano dotarliśmy do Mińska i wszystko tego samego dnia. Dopiero z Mińska autobusem przyjechaliśmy do Grodna, stamtąd do Białegostoku, następnie do Bielska skąd zabrał nas o. Piotr.

Zapytałem o wrażenia, jakie odczuwają uczestnicząc wraz z innymi w pieszej pielgrzymce.

- Dla mnie to ma przede wszystkim taki wymiar ludzki, wspólnotowy. Idą ludzie, dzielą się tym co mają, wychodzą na spotkanie, ugoszczą. To jest dla mnie naturalne, że ludzie się zbierają i idą pielgrzymką do świętych miejsc. Jednak podejście tu jest inne. Dla przykładu, w rocznicę zamordowania cara Mikołaja II odbywa się w Jekaterynburgu procesja do miejsc związanych z tym wydarzeniem. Jest to potężne przedsięwzięcie, w którym uczestniczy 60 tys. osób. Nie widać nic prócz idącego tłumu. Tu dominuje krajobraz. Idą ludzie, widać świątynie, domy, mieszkańców. Tu jest jakby to powiedzieć... prościej, bardziej naturalnie. Powiem tak. Człowiek zapragnął pójść w jakieś święte miejsce. Po prostu wyszedł z domu i poszedł. Przyłączyło się do niego 5 czy 10 innych osób i razem idą. Tam to jest wszędzie ogłaszane, idzie władyka, są służby porządkowe, krótko mówiąc olbrzymie przedsięwzięcie logistyczne. Jakby formalnie jest to samo, bo przecież i tu, w tej chwili, jest to też zorganizowane i zaplanowane. Mam jednak takie wrażenie, choć podkreślam - mogę się mylić, że jakby tego nikt nie organizował, to tam by tego po prostu nie było, a tu ludzie samorzutnie i tak by poszli.

Zapytałem Pawła, czy będąc tu dostrzegł jakieś różnice w życiu, religijności, codzienności?

- Taką zauważalną różnicą jest wzajemne podejście ludzi do siebie, gościnność i sympatia. Jakby zupełnie nie było pośpiechu. Jeśli z tobą się spotykają, rozmawiają, to są tu i teraz z tobą zarówno ciałem, jak i myślami. U nas często bywa tak, że ludzie są jakby na oddzielnych torach. Te tory łączą się np. w świątyni, ale zaraz po nabożeństwie ponownie się rozchodzą w swoich kierunkach. Tu te tory bardzo często biegną obok siebie. Ludzie bardziej są ze sobą.
- Co mnie zdziwiło – dodaje Paulina – to to, w jaki sposób ludzie tu czują się prawosławnymi. Nie jest i nie wygląda to na demonstrowanie tego, tu ludzie po prostu tak żyją. - U nas przyznać się do prawosławia to jest pewna manifestacja poglądów. Religijność owszem jest, ale bardziej taka prywatna – dodaje Paweł.

Ostatnie 7 kilometrów pokonujemy w szybkim tempie. Na spotkanie wychodzi nam proboszcz ks. Wiaczesław Domaracki w otoczeniu parafian niosących chorągwie. Ze sklepienia żerczyckiej cerkwi spoglądał na nas Chrystus, w otoczeniu czterech ewangelistów i starotestamentowych świętych. Długo wpatrywałem się w wyrazisty fresk, wysłuchując modlitw wieczornych. I choć wszyscy udaliśmy się na noclegi, choć się uśmiechaliśmy, to oczy mieliśmy jakieś takie smutne. Podczas rozładunku bagaży dało się słyszeć cichą rozmowę: - Wiesz, że już jutro koniec? – Tak wiem. Boże jak to szybko minęło. Będę tęsknić.

Tak - jutro ostatni etap. I tak - jest nam smutno.

 

Adam Matyszczyk

Script logo