W drodze na Św. Górę Grabarkę - dzień 2

  • Foto: Adam Matyszczyk

    Foto: Adam Matyszczyk

Padało całą noc! Ba padało – lało jak z cebra, a grzmoty raz po raz wtórowały przecinającym ciemność błyskawicom. Nawet rankiem próżno było szukać słońca na niebie zasnutym chmurami, a te nasiąknięte do granic możliwości niczym gąbka w balii, co chwilę oddawały nadmiar wody chłonnej ziemi i nam, siedemdziesięciu duszom pielgrzymującym na św. Górę Grabarkę.

Zmierzając z noclegów rozsianych wokół Kołodna, przyodziani w przeciwdeszczowe płaszcze, kaptury i parasole, raczej nie wierzyliśmy w to, iż ktokolwiek z nas nieprzemoczony dotrze do celu. Istotnie, pierwsze cztery kilometry do Królowego Mostu były tego potwierdzeniem. Niespodziewanie jednak opady ustały i powoli zaczęło się przejaśniać. Niestety tak intensywny deszcz uniemożliwił nam marsz wytyczoną wcześniej trasą. Uruchamiając plan „B” zdawaliśmy sobie sprawę, iż także tam kałuże i błoto znacznie utrudnią marsz, jednak wierzyliśmy, iż dzięki modlitwie zdołamy pokonać wszelkie trudności.

Dzięki pomocy funkcjonariuszy SG z placówki w Bobrownikach, bezpiecznie przekroczyliśmy krajową sześćdziesiątkę piątkę i ruszyliśmy pisakowym leśnym traktem do nadleśnictwa Żednia a następnie do cerkwi w Piatience, gdzie czekał na nas o. Aleksander Aleksiejuk. Część z tej trasy pokonywaliśmy dokładnie trzy lata temu. Bezkresne zdawać by się mogło pola, częściowo skoszone, gdzieniegdzie już zaorane, tu i ówdzie jeszcze oczekujące na żniwo. Pamiętam jak rolnicy, naprędce zbierając pozostałe jeszcze zboże i w widocznym pośpiechu transportujący ziarno do pobliskich silosów, spoglądali na niebo, które wcale nie dawało gwarancji braku opadów. Dziś ta sama droga a jakże inna. Na 10-kilometrowym odcinku, prócz setek bel starannie zwiniętej słomy, spotkaliśmy jedynie motocyklistę, który zatrzymawszy jednoślad zdjął kask i przyglądając się nam stwierdził z uznaniem, iż mamy przed sobą jeszcze kawał drogi. Poza tym żywej duszy wokoło. Maszyny rolnicze na pobliskim placu stały w nieładzie, niczym zabawki porozrzucane w pokoju pięciolatka. Czas jakby stanął w miejscu. Czyżby u progu salonu, w którym gościło lato, cicho czaiła się jesień?   

W cmentarnej kaplicy w Piatience nieopodal Folwark Tylwickich, należącej od parafii w Topolanach spotkaliśmy pątników z Białegostoku, z którymi wspólnie spożyliśmy przygotowany przez parafian posiłek. Półtoragodzinny odpoczynek pozwolił na regenerację sił przed ostatnim etapem. Żegnając powiat białostocki, ponownie piaszczystą drogą pośród pól i lasów ruszyliśmy przed siebie, mając nadzieję na bezproblemowe dotarcie do cerkwi w Trześciance, gdzie zaplanowany był nocleg. Jej soczysta zieleń elewacji i złoty blask kopuł były tym piękniejsze, czym krótsza stawała się doń droga. Kilkanaście minut po 18 ujrzeliśmy o. Marka Wasilewskiego wraz parafianami, którzy niosąc chorągwie wyszli nam na spotkanie. Modlitwy wieczorne zakończyły ten 31-kilometrowy, trudny etap.

 

Adam Matyszczyk

Script logo