Pielgrzymka na Grabarkę - dzień 2

Data:14.08.2016 r.

  • Foto: Adam Matyszczyk

    Foto: Adam Matyszczyk

13 sierpnia 2016 r., godz. 7.15, Kołodno. Zachmurzenie umiarkowane, temperatura plus 15. 32 osoby zbierają się przy krzyżu, by po odczytaniu modlitw porannych ruszyć do drugiego etapu pielgrzymki na Św. Górę Grabarkę

O ile wczorajszy etap można by nazwać odkrywczym, to dzisiejszy określiłbym mianem pustelniczego. 

Nocleg bardzo pozytywnie wpłynął na nasze samopoczucie. Co by nie mówić, to jednak wczorajszy i skądinąd najdłuższy tegoroczny etap, dał nam nieco w kość. Krzepiący posiłek i kilka godzin snu potrafią w takich sytuacjach zdziałać cuda. Z pozytywnym nastawieniem wyruszyliśmy prostą asfaltową drogą. Po nieco ponad dwóch kilometrach marszu dotarliśmy do Królowego Mostu. Idąc wzdłuż zadbanych posesji nie trudno było nie zauważyć, iż ów Królowy Most różni się nieco od tego kreowanego przez Jacka Bromskiego w „U Pana Boga za piecem”. Ulica jakby inna, cerkiew nie przypomina tej sokólskiej, a i proboszczem nie jest Wasyl lecz o. Eugeniusz Kosakowski, który powitał nas przy cerkiewnej bramie i zaprosił na modlitwę i chwilę odpoczynku.

Pół godziny późnej zbieraliśmy się już w dalszą podróż. Zaraz po wyjściu z cerkwi i przejściu przez ruchliwą wojewódzką sześćdziesiątkę piątkę, asfaltowa droga się skończyła, a dalsza – piaszczysta, wiodła wprost do lasu. Naszym pośrednim celem było Nadleśnictwo Żednia. Wzdłuż całej kilkumetrowej  trasy leżały stosy złożonego drewna a przyległy teren w wielu miejscach był najprościej mówiąc „wycięty w pień”. To ponury obraz nawałnicy, która spustoszyła drzewostan na obszarze niemal całego województwa. To też pokaz nieposkromionej siły natury, wobec której mimo techniki i postępu cywilizacji, nadal jesteśmy bezsilni. 

Gustowny drogowskaz skierował nas na „Aleję Lipową”. Nazwa tego traktu nie była przypadkowa i mieliśmy przyjemność iść aleją lipową w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Taka, można by rzec ascetyczna droga towarzyszyła nam aż do Żedni. Nikt nas nie spotykał, nie mijaliśmy przechodniów, nie wyprzedzały nas samochody. Milczały też radiostacje służby porządkowej. Towarzyszyła nam modlitwa i ze wszystkich stron otaczająca natura, przejawiająca się chociażby w grzybach rosnących niemalże przy samej drodze. W tej specyficznej zadumie dotarliśmy na teren nadleśnictwa, gdzie o. Justyn zarządził półgodzinny odpoczynek. Jedni w tym czasie konsumowali przygotowany wcześniej prowiant, inni z kolei ucinali sobie drzemkę. Tam też ujrzeliśmy namacalny dowód nieuchronnie zbliżającej się jesieni. W wielu miejscach trawa pokryta była warstwą pięknych kolorowych liści, w których radośnie bawił się Piotruś – syn o. Justyna i matuszki Asi. No w sumie to nie tylko Piotrusiowi podobały się te liście.

Pożegnaliśmy Żednię pamiątkowym zdjęciem i ruszyliśmy dalej. Kilkaset metrów asfaltu doprowadziło nas do przejazdu kolejowego, po przekroczeniu którego wróciliśmy do dobrze już znanego widoku – krętej drogi przez las. Tym razem jednak doprowadziła nas ona w miejsce dość niezwykłe. Nasza droga w pewnym momencie rozchodziła się w czterech różnych kierunkach  i to bez jakiegokolwiek oznakowania. Konia z rzędem temu, kto szybko i bezbłędnie wskazałby właściwy kierunek, nawet z użyciem zwykłej mapy. W tym miejscu przyszła mi na myśl lokalna analogia: rondo w Krynkach – level las.
W naprędce zorganizowanym konkursie na azymut dalszej podróży, jedynie niewielka części wybrała właściwie, w tym ku uciesze ogółu, nasza weteranka pani Ela. Całe szczęście wcześniejszy objazd trasy pozwolił na dokładne opisanie każdego etapu i uniknięcie niepotrzebnego błądzenia. Co ciekawe, ilość dręczących nas wczoraj komarów, spadła bardziej niż kurs funta brytyjskiego po ogłoszeniu decyzji o Breksicie. Być może to zasługa matuszki Asi i jej środka antykomarowego, którym ochoczo wspomagała nas wszystkich.

Leśna droga zmieniła się we wstęgę przecinającą bezkresne zdawać by się mogło pola. Częściowo skoszone, gdzieniegdzie już zaorane, tu i ówdzie jeszcze oczekujące na żniwo. Coraz częściej spoglądaliśmy na niebo, gdzie złowrogo przemieszczały się ciemne chmury. Myślę, że spoglądali na nie także rolnicy, naprędce zbierając pozostałe jeszcze zboże i w widocznym pośpiechu transportujący ziarno do pobliskich silosów. Mimo, iż raz po raz spadało kilka kropel, to całe szczęście i dla nas i dla plonu, nie rozpadało się na dobre. 

Zbliżając się do obiadowego odpoczynku zastanawialiśmy się, czy tak jak w ubiegłym roku spotkamy się z naszymi współbraćmi z Białegostoku. Oni podobnie jak my zaplanowali posiłek w Piatience nieopodal Folwark Tylwickich, przy czym my mieliśmy się tam pojawić dwie godziny wcześniej. 

W cmentarnej kaplicy należącej od parafii w Topolanach, przywitał nas o. Aleksander Aleksiejuk i po krótkiej modlitwie zaprosił na posiłek. Te półtorej godziny minęło błyskawicznie. Zanim się obejrzeliśmy, o. Justyn dawał sygnał do wyjścia. Kiedy po odśpiewaniu o. Aleksandrowi mnogaja leta, opuszczaliśmy cerkiew w Piatience, kierując się w stronę Trześcianki, w oddali słyszeliśmy troparion święta Przemienienia Pańskiego śpiewany przez białostocką pielgrzymkę. Minęliśmy się o… dosłownie o kilka minut.

Ostatni etap, mimo zmęczenia, zazwyczaj przebiega najszybciej. Ten dzisiejszy, do Trześcianki, także był szybki. Podróżując przez Kołpaki i Białki, dotarliśmy wreszcie do asfaltowej drogi prowadzącej wprost do urokliwej cerkwi, oznaczającej kres dzisiejszej wędrówki. Pogoda przypominała napełnianą powoli szklankę, w której napięcie powierzchniowe utrzymuje wodę już ponad jej górną krawędzią. I choć kolejne krople już prawie doprowadzają do zalania zasłanego obrusem stołu, to jednak wbrew logice ciecz nadal utrzymuje się w naczyniu. Od kilku godzin wręcz pachniało deszczem, a mino to jakaś odgórna siła pozwoliła nam dojść do Trześcianki nieprzemoczonym i w spokoju wysłuchać modlitw wieczornych. Proboszcz o. Marek Wasilewski zapewniał, że nikomu dachu nad głową nie zabraknie. Tak się też stało. Zabraliśmy swoje bagaże i rozeszliśmy się na noclegi.

13 sierpnia 2016 r., godz. 18.00, Trześcianka. Zachmurzenie całkowite, temperatura plus 17. Grupa pielgrzymów kończy drugi etap. Ilość przebytych kilometrów – 29. Ilość dopisanych osób – 19, Ilość odcisków – o kilka więcej niż wczoraj, ilość skręconych kostek – w dalszym ciągu 1, ilość znalezionych grzybów – 14.  

 

Adam Matyszczyk

Script logo